poniedziałek, 6 stycznia 2014

Tajemnica pobożności

„…bo bezsprzecznie wielka jest tajemnicy pobożności.” 1 Tym. 3.16
To co tajemnicze jest zazwyczaj wyjątkowe, jest zazwyczaj piękne. Zjawiska jakie nazywamy tajemniczymi należą do tych najbardziej wyczekiwanych, pozwalających zatrzymać się i skupić na czymś całkowicie innym niż robiliśmy do tej pory, należą do tych, które zapadają w pamięci na długi czas. Do takich zjawisk, które możemy obserwować co jakiś czas należy między innymi księżyc świecący swoimi promieniami na taflę jeziora, czy też na skrzący się śnieg. Tajemnicze są wysokie góry swoimi czubkami sięgające niemalże stóp Boga gdzieś w niebiosach. Padający deszcz, którego każda kropla gra odpowiednią nutę usypiając nas do snu. Błyskawica przytulająca ziemię swoimi licznymi rozgałęzieniami od wschodu, aż po zachód. Cała ziemia wydaje się tajemniczą, gdy tak spojrzymy na liczne odciski Bożej dłoni. Na cuda natury jakie stworzył Bóg. Pewnie jeszcze wiele innych w waszym odczuciu tajemniczych obrazów moglibyście umieścić powyżej.
Autor listu do Tymoteusza tajemniczą nazywa także pobożność. Chodź w tym przypadku pobożność odnosi się do Chrystusa i dzieła jakie dla nas uczynił, to pobożność w naszym odczuciu rozumiana jest, jako pewne cechy osobowości, a także czynności jakie dzięki niej mogą być wykonywane w życiu duchowym. Realizowana jest w życiu jako niezrozumiałe wydarzenia, wyjątkowe sytuacje zaplanowane przez samego Boga. Właśnie w tajemnicy doświadczamy Bożego działania. W wyjątkowy sposób modlitwa dociera do Króla wszechświata. Wielką tajemnicą pozostanie także dla mnie fakt tego, że Król wszechświata chce mnie wysłuchać, znikomej ludzkiej postaci.
Pomyślcie o tym, co u was jest tajemniczym. Zapewne jest to piękne i wyjątkowe. Zapewne będzie to także wasz rodzaj pobożności i sposób prowadzenia was przez życie. Pobożność i tajemnica wydają się być dobrym połączeniem trafiającym do naszej wyobraźni. Oba określenia wydają się być także idealnymi na opisanie przeżywanego czasu spędzonego w Bożej obecności.
„…bo bezsprzecznie wielka jest tajemnicy pobożności.”

Kilion

sobota, 2 lutego 2013

Czysty pokój

Ostatnio zainteresował mnie werset z Listu do Rzymian 5,1: „Usprawiedliwieni tedy z wiary, pokój mamy z Bogiem przez Pana naszego, Jezusa Chrystusa”. Wiem, że kiedyś, mimo że nie wypowiedziałem Mu wojny, nie cieszyłem się pokojem. Teraz jednak sprawa wygląda zupełnie inaczej, z czego się niezmiernie cieszę. Jak jednak wygląda ten pokój, który mam z Bogiem? Zerknijmy na to z pewnej perspektywy… 

Wyobraźmy sobie jak wygląda pomieszczenie, pokój, który dzielą trzej bracia. (Można to sobie tylko wyobrażać. Wyobrażenie będzie i tak dalekie od rzeczywistości.) Niepościelone łóżka, skarpetki rzucone na swoje miejsce, czyli w promieniu 2 metrów od kosza na brudną bieliznę. Ciuchy używane przez tydzień przewieszone przez każdy istniejący fotel/krzesło. Szafy kipiące niezbyt dobrze poskładanymi ubraniami. Oczywiście otwarte, bo jak to wszystko podomykać. Rozłożona deska do prasowania, pokryta tym wszystkim, co nie zmieściło się na fotelach/krzesłach. 

Prędzej czy później przychodzi sobota – dzień w którym zwyczajowo trzeba to wszystko posprzątać. Dwaj bracia pracują poza domem. Trzeci wybrany na ochotnika zostaje i sprząta. Idzie mu nie najgorzej. Po około 5 godzinach sprzątania pokój lśni czystością i porządkiem. Nagle wracają dwaj bracia. Spodnie ubłocone, skarpetki od trocin, koszulki nie pierwszej (i nie drugiej) świeżości. Rzucają robocze ciuchy w ich tradycyjne miejsca: podłoga, fotele/krzesła, deska do prasowania, biurka. Nie wypowiem tego, co myśli teraz brat, który sprzątał. 

Ktoś może powiedzieć, że sprzątać można nie tylko w sobotę (powiedzcie to sprzątającemu!). Jeśli się bałagani, to trzeba sprzątać częściej, może nawet codziennie. Oczywiście, tylko nikt nie chce, żeby jego życie obracało się wokół sprzątania. Lepszym pomysłem jest utrzymywanie porządku. Lepiej jest szanować pracę, którą się wykonało, albo ktoś wykonał za nas. 

Dlaczego o tym piszę? Po przeczytaniu wyżej przytoczonego wersetu uświadomiłem sobie, że niestety często moje dni wyglądają tak, że wracam zmęczony i brudny i zaśmiecam pokój, który dzielę z Bogiem. Oczywiście Bóg obiecał, że: „Jeśli wyznajemy grzechy swoje, wierny jest Bóg i sprawiedliwy i odpuści nam grzechy, i oczyści nas od wszelkiej nieprawości.” (1 J 1,9) Problem w tym, że czasem moje życie obraca się tylko wokół sprzątania. Tzn. ja brudzę, Bóg sprząta. Albo inaczej. Bóg posprzątał pokój, żebym z Nim mieszkał, a mnie stać tylko na to, aby zasypiając wieczorem wymamrotać tylko: „to posprzątasz Boże, co? Proszę…” 

Jestem usprawiedliwiony z wiary. Nie toczę z Bogiem wojny, ale mam z Nim pokój. Jednak zamiast usiąść i wypić z nim kawę, pogadać, powspominać i pośmiać się, każę mu codziennie sprzątać te same rzeczy. Tymczasem Bóg chce być w tym pokoju współlokatorem, a nie tylko sprzątaczką.

Machlon

wtorek, 29 stycznia 2013

"Boże mój, nie zwlekaj" cz.2

Nie pamiętam już, kiedy stałam przed Bogiem pokorna, uniżona, bez najmniejszych oczekiwań, otwarta na absolutnie każde Jego Słowo. Bez żadnego „ALE”, bez wtrącania swoich pięciu groszy, trzech groszy, czy nawet jednego. Zdecydowanie częściej przychodzę do Boga z gotową listą oczekiwań. Nie bez powodu obok wersetu „Bóg dał, Bóg wziął, niech imię Jego będzie błogosławione” zanotowałam w swojej Biblii: „Błogosławiłam. Teraz to już chyba możesz wrócić mi to, co zabrałeś.”, a kiedy jakoś długo zwrócić nie chciał, w przypływie złości dopisałam: „Kto daje i odbiera....”. Gdybym była mężczyzną, z pewnością miałabym na imię Kain. 

W Przypowieści Salomona czytamy, iż ofiara bezbożnych budzi wstręt. Historia Kaina pozwala pójść o krok dalej i postawić tezę, iż ofiara pobożnego również ten wstręt może budzić. Bycie pobożnym nie chroni przed zbłądzeniem. Bóg swoim przenikliwym wzrokiem jest w stanie ocenić, czy najlepsze czyny pobożnego naprawdę są szczere, wypływają z głębi serca. Czy raczej z chęci bycia docenionym, z rutyny religijnego życia lub przekonania, że w zamian za naszą nienaganną postawę otrzymamy od Boga coś w zamian, zostaniemy wysłuchani, spełnią się nasze oczekiwania. 

W mojej relacji z Bogiem bardzo często przybieram tę ostatnią postawę. Oczekuję od Niego, że mnie wysłucha, że da to, o co proszę. I jestem pełna niecierpliwości, kiedy okazuje się, że Bóg zwleka z odpowiedzią. Balansuję na krawędzi. Niewiele brakuje, żeby przekroczyć granicę opanowania na rzecz złości, wyrażanej w słowach: „Przecież obiecałeś, że jeśli poproszę z wiarą, otrzymam!”. W takich momentach przypominam „Ikara” stojącego nad przepaścią pędzla Williama Blake. Ikar również był bardzo niecierpliwy. Nie zważając na głos rozsądku Dedala, wziął los w swoje ręce. Za lekkomyślność, niecierpliwość, przekonanie, że świat leży przed nim otworem, tylko dlatego, że on chce ten świat odkrywać, przypłacił życiem. Ikar również miał niepokorną, roszczeniową postawę. Nie tyle wobec Boga, co świata właśnie. Spodziewał się, że jego młodość rozgrzeszy go ze wszystkich głupstw, że nic złego nie może go spotkać. Najboleśniej się pomylił. 

Historia Kaina oraz, paradoksalnie, niebiblijna, mitologiczna historia o Ikarze uczą, że człowiek nie powinien swoich oczekiwań przedkładać przed oczekiwaniami samego Boga. Przed oblicze Najwyższego powinniśmy przychodzić nastawieni w pierwszej kolejności na słuchanie. Nie zaś mówienie. W potoku słów łatwo się zagubić. Pomieszać to, czego oczekuje od nas Bóg z tym, co nam wydaje się słuszne. 

Ludzie, żyjący w I w. p. n. e. również mieli jasno określone oczekiwania wobec Chrystusa. Gdy Ten przybywał na osiołku do Jerozolimy, wiwatowali na Jego cześć. Spodziewali się bowiem, że urzeczywistni ich marzenia o wyzwoleniu spod panowania rzymskiego. Sytuacja jednak uległa komplikacji, gdy okazało się, iż Jezus wcale nie zamierza spełniać ich życzeń. 

Głośno wykrzykiwane słowa „Ukrzyżuj Go” są wyrazem ogromnego rozczarowania postawą Chrystusa. Ludzie nie mogli zrozumieć, dlaczego ich wspaniały plan nie został sfinalizowany. No bo przecież oni zachowywali się bez zarzutu: 

Wielbili Jezusa? – Wielbili. 

Wołali „Hosanna”? – Wołali! 

Wyznawali swą wiarę? – Jak najbardziej! 

Mało tego, rzucali Mu pod nogi gałązki, a nawet własne płaszcze! 

A On... nic. W ogóle się nie odwdzięczył. To naprawdę straszne, jak bardzo zawiedli się na swoim Bogu... 

Czytając fragment o tryumfalnym wjeździe Jezusa do Jerozolimy, przekonuję się, iż nie tylko ja mam problemy z pokornym, uniżonym przyjściem przed oblicze Stwórcy. Nie wiem, czy jest coś trudniejszego od całkowitego otwarcia się na każde Jego Słowo. Nawet to, a może właśnie przede wszystkim to, które niekoniecznie przystaje do naszego pomysłu na życie. 

A przecież już na szkółce niedzielnej można dowiedzieć się, że drogi wyznaczone przez Boga są dla nas najlepsze. W swoim życiu również niejednokrotnie przekonywałam się, iż Bóg obdarowywał mnie o wiele lepszymi dobrami od tych, o które sama dla siebie prosiłam. Tym bardziej więc nie rozumiem, z czego wynika ta roszczeniowa postawa człowieka wobec Stwórcy. 

Pozostaje mi więc tylko życzyć Wam i sobie, abyśmy potrafili przychodzić przed oblicze Boga wyzbyci z własnych oczekiwań, otwarci tylko i wyłącznie na to, co On ma nam do powiedzenia. Nastawieni na słuchanie.

Kalima